Prewencja inaczej

O wizycie w pewnym szpitalu

Byłam niedawno w jednym z publicznych warszawskich szpitali. Jak później wyczytałam, rok budowy tego gmachu to 1901. W oczekiwaniu na lekarza pozwiedzałam kilka starych korytarzy.

Nie byłabym sobą, gdybym nie zwracała uwagi na warunki ochrony przeciwpożarowej tego budynku. Jako, że budynek bardzo stary, to pewnie wiele aspektów warunków technicznych odbiega od współczesnych standardów. A może to już zabytek i pieczę nad nim sprawuje konserwator zabytków? W trakcie zwiedzania dostrzegam nowoczesną windę. Hmm.. więc chyba nie jest to obiekt z listy zabytków, bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że konserwator pozwoliłby na taką ingerencję. Ale z drugiej strony – to szpital,  a sale operacyjne znajdują się na trzecim piętrze. Może jednak biorąc pod uwagę powyższe, zgodził się na tę windę? Nie rozstrzygnęłam, kręcę się dalej. O, jakie stare czujki dymu! Możliwe, że jonizacyjne. Rozglądam się,  i stwierdzam,  że brak jest konsekwencji w ich rozmieszczeniu. Gdzieś są, idę dalej, i już nie ma. Nie będę się czepiać. Może 20 lat temu inne wytyczne stosowano. Może w międzyczasie coś modernizowano (duże słowo, ale niech bedzie), czy zmieniano aranżację – czasem wystarczy pokój podzielić na dwa, w efekcie czego w jednym już się czujka nie ostanie (gdyż poniewóż czujki się nie dzielą wraz z podziałem pomieszczeń). A przecież kto by sobie głowę zawracał brakującą czujką, gdy cala tzw. służba zdrowia zadłużona. Idę jeszcze dalej, i widzę… to:

Taki widok bardzo mnie smuci. Krew w piach, psu na budę.

Nic to, skoro nie mogę liczyć na system sygnalizacji pożarowej, który ostrzeże mnie przed pożarem wystarczająco wcześnie, abym zdążyła się ewakuować, to rozejrzę się za wyjściami ewakuacyjnymi. Wiedząc, gdzie są, zyskam czas, który miałabym, gdyby SSP był sprawny. Podążam zatem za zielonymi znakami. Drzwi główne, którymi weszłam, były dość daleko, toteż posłuchałam się znaków, kierujących mnie w przeciwną stronę, do innego wyjścia. Takiego:

Z A M K N I Ę T E G O.

Z A M K N I Ę T E G O.

Przypomina Wam to coś? Może „historię jednego zdjęcia„?

Dość dawno temu pisałam o filmie, którego fragment nazwałam „psychologia ewakuacji” (wpis tutaj). Przedstawiłam tam specjalistę z dziedziny ewakuacji, profesora Edwina Galea, który otwarcie przyznaje się do swojego (nie wiem, czy to adekwatne określenie) zboczenia zawodowego, którym jest sprawdzanie dróg ewakuacyjnych w każdym miejscu, w którym się znajdzie. Krótko po opublikowaniu tego wpisu mój mąż (również pożarnik) był w delegacji na południu Polski. Postanowił poświęcić odrobinę czasu i energii, aby zrobić to, co Galea – zejść po schodach do najbliższego wyjścia. Przekonał się, że to wyjście jest zamknięte na klucz, a w czerwonej szafeczce, gdzie ów klucz powinien się znajdować… cóż, łatwo się domyślić – klucza nie było.

Jeśli bezpieczeństwo pożarowe budynku polega głównie na tym, aby zapewnić warunki bezpiecznej ewakuacji użytkownikom obiektu, to zamknięcie drzwi ewakuacyjnych jest po prostu zabraniem im szansy na jakąkolwiek ewakuację.


5 komentarzy

Można by myśleć, że za rzadko się pali, więc świadomość uśpiona. Ale na drogach giną często, a i tak wariaci jeżdżą. Pozostają drakońskie kary, ale wówczas będzie to odebrane jako atak PSP na służbę zdrowia.

… na kulturę i sztukę (teatry, kina, muzea i inne)
… na administrację państwową (urzędy, sądy)
… na szkolnictwo (szkoły i uczelnie)
Na coś jeszcze? 😉

Na ośrodki sportowe dla młodzieży. Byłem kiedyś na wielkiej imprezie sportowej dla dzieci. Ciasno jak cholera, rodziców tłok. Doszedłem do bocznych drzwi ewakuacyjnych i już wiedziałem, że w razie czego nie tym wyjściem.